Przejdź do głównej zawartości

Dziennik#2: Polski Festiwal w Stanach

W ostatnią niedzielę postanowiłam wybrać się na polski festiwal. Razem ze mną wybrała się moja przyjaciółka, Japonka, żeby zobaczyć co się na takowym wydarzeniu dzieje. I cóż, było dość ciekawie. Przebycie około 25 kilometrów zajęło nam ponad trzy godziny, ponieważ miałyśmy pecha i trafiłyśmy na zamkniętą drogę. No, ale po kolei.
Moja rodzina jechała na godzinę 10:30 do polskiego kościoła, w którym też odbywał się festiwal. Jednak ja, jako, że postanowiłam zabrać ze sobą przyjaciółkę dzielnie wstałam przed ósmą, wyszłam z domu o 8:30 i szłam na przystanek, na którym miałyśmy się spotkać o 9:15. Moja przyjaciółka zaspała, więc podczas, gdy ona biegła na przystanek, ja poszłam kupić jej śniadanie. Na szczęście zdążyłyśmy idealnie na autobus. W tym momencie dodam, że kilka razy sprawdzałam rozkład jazdy na niedzielę. I co się okazało? Ulica była zablokowana przez jakiś maraton bądź festiwal rowerowy. Dlatego też wysiadłyśmy w mniej niż połowie drogi.

No, ale przecież nie mogłyśmy się poddać. Przez pierwsze trzydzieści minut błąkałyśmy się wokół, szukając innego przystanku, gdzie mogłybyśmy znaleźć autobus, który zabrałby nas w stronę polskiego festiwalu. Oczywiście, nic nie znalazłyśmy. Postanowiłyśmy zapytać Google'a i iść we wskazanym kierunku. Miałyśmy do pokonania 13 kilometrów. W międzyczasie zapytałyśmy kilku policjantów przy wydarzeniu rowerowym czy idziemy w dobrym kierunku. Ci stwierdzili, żebyśmy poszły w trochę dalszą uliczkę i zamówiły Ubera. Pomysł niezły, gorzej z ceną - $30, dla dwóch nastolatek nie wchodziło to w grę. Ruszyłyśmy więc dalej. W końcu doszłyśmy do miejsca, w którym wyścig się kończył. Tam też mogły dojechać jakiekolwiek pojazdy. Było już po południu, więc zadzwoniłam do siostry i spytałam, czy po nas podjedzie. Ta stwierdziła, że tam gdzie jesteśmy nie powinno być problemu z Uberem. Tak więc go zamówiłam. I jak na złość, samochód jechał ze strony rowerów i nie mógł przejechać, więc anulował nasze zamówienie.
W tym momencie byłam wściekła jak osa i byłabym w stanie stać przy drodze i liczyć na to, że ktoś nas podwiezie. Erika jednak nie chciała się na to zgodzić, więc poszłyśmy jeszcze kawałek dalej, przy okazji się gubiąc, i spróbowałyśmy zamówić Ubera po raz trzeci. Jak to się mówi, do trzech razy sztuka. No i w końcu się udało! Poczułyśmy się uratowane. O godzinie 12:50 dotarłyśmy pod miejsce festiwalu! Nareszcie.

Samo wydarzenie było bardzo udane. Wszystko odbywało się przy polskim kościele. W sali, dosłownie pod nim, można było kupić tradycyjne jedzenie i wypieki. Na parkingu znajdowały się różne stoiska. Część z nich również serwowała tradycyjnie polskie obiady, pozostałe oferowały pamiątki, typu breloczki, koszulki i inne patriotyczne przedmioty. Oprócz tego, dostępne były dmuchane zamki do zabawy dla dzieci. Po środku stała prowizoryczna scena, na której pokazywano tradycyjne tańce i śpiewano polskie piosenki. W przerwach puszczano znane popowe utwory polskich wykonawców.

Razem z przyjaciółką, najpierw udałyśmy się na dół, gdyż Erika była bardzo napalona na nasze jedzenie. Wcześniej wynalazła jakąś stronę, na której pokazane były najbardziej znane potrawy z Polski i zrobiła sobie mini listę tego, czego chciała spróbować. Tutaj nastała pierwsza, trochę zabawna sytuacja. Żeby cokolwiek kupić, trzeba było zaopatrzyć się w bilety, gdzie 1 bilet = $1. Więc wyjaśniłam jej jak tu wszystko działa, ile zapewne potrzebujemy biletów i zapytałam co ona chce. Wszystko ustaliłyśmy, więc powiedziała mi, żebym kupiła bileciki, rozmawiając po polsku. Podeszłam do pana przy kasie, mówiąc "Dzień dobry, poproszę 40 biletów", a pan patrzy na mnie totalnie zmieszany. Po czym (po angielsku) stwierdził, że on był pewny, że zamówię po angielsku, bo on jest tutaj tylko wolontariuszem i on nie mówi po polsku. Chwilę się pośmialiśmy, kupiłam bilety już po angielsku i poszłyśmy stanąć w kolejkę, która miała około 40 metrów.
Po 15 minutach czekania w ogromnym gorącu (strasznie współczułam paniom w kuchni, te to musiały ledwo co wytrzymywać, gotując!) doszłyśmy do kasy. Kupiłyśmy pierogi i gołąbki, a następnie wyszłyśmy na dwór w poszukiwaniu wolnych stolików. Udało nam się znaleźć miejsce obok dwóch starszych panów, którzy wypytywali się mnie jak wymawiać nazwy poszczególnych dań. Myślę, że jedzenie robiło tam furorę. Z tego co słyszałam, polskie jedzenie przypadło do gustu nie tylko Polakom, ale i  Amerykanom. Po jedzeniu poszłyśmy pokazać się mojej siostrze, a także zostawić zbędne rzeczy razem z nią. Obejrzałyśmy też wszystkie stoiska z pamiątkami, jednakże ceny były tak wysokie, że nic nie kupiłyśmy.

Wiedząc, że zostało nam mało czasu poszłyśmy po desery. Kupiłyśmy pączki, a wiedzcie, że mieszkając tutaj już półtora roku, nigdy ich nie znalazłam, nawet w słowiańskim sklepie, więc czekałam na to z niecierpliwością. Do tego wybrałyśmy faworki, i jeszcze dwa kawałki różnych ciast. Tym razem zostałyśmy w sali na dole, bo nie było tam już tylu ludzi. Gdy byłyśmy już przejedzone, postanowiłyśmy zrobić jeszcze jedną rundkę wzdłuż stoisk, a także zerknęłyśmy na to co się dzieje na scenie.
W pewnym momencie Erika chyba zapomniała gdzie się znajdujemy, bo zaczęła się śmiać wskazując mi na pewnego chłopaka, mówiąc "Przecież ty jesteś Polką!". Obejrzałam się na wskazanych przez nią chłopaków w naszym wieku. Co tak bardzo rozbawiło moją przyjaciółkę? Jeden z nich nosił koszulkę z napisem "I <3 Polish Girls", chłopak spojrzał się na nas, ale ja udałam, że nie wiem o co chodzi. Po czym przypomniałam koleżance, że połowa ludzi tutaj, to Polacy. Sama stwierdziła, że no racja, ale jakoś jej to wypadło z głowy. Ja spaliłam buraka, bo później znowu ich widziałyśmy, a ci uśmiechali się w naszą stronę i żartobliwie pokazywali na ans, tak jak Erika na nich wcześniej.
Kolejne pół godziny przesiedziałyśmy pod murem kościoła, ponieważ zabrakło wolnych krzeseł. Rozmawiałyśmy o festiwalu, Erika stwierdziła, że bardzo jej się podoba, i że musimy tu przyjechać również w następnym roku. Plotkując, zauważyłam chłopaka, który wygląda jak ideał rodem z Hollywood. Wiem, że jest Polakiem, jednak z nim nie rozmawiałam. Dodam, że moja przyjaciółka raczej nie leci na białych facetów, tego jednak oceniła na 11/10, więc jest naprawdę niezły. Ot, taki szczegół, widziany okiem dwóch nastolatek :').

Około wpół do czwartej, wszyscy pojechaliśmy do domu. Razem z nami jechali też znajomi, więc tym razem nie musiałyśmy korzystać z pomocy kochanego transportu publicznego. Tego dnia posiedziałyśmy jeszcze trochę u mnie w domu, odpoczywając po tym, jakże ekscytującym dniu.

Podsumowując, mi polski festiwal bardzo się podobał i cieszę się, że w tym roku nie zgłosiłam się jako wolontariusz do pomocy, a w pełni doświadczałam atmosfery panującej wokół. Moje zdanie podziela Erika, która jedynie żałowała, ze nie znalazła tam ciasta z galaretką. Uważam, że pomysł sam w sobie, jest bardzo dobry. Dzięki temu, możemy pokazać z jak najlepszej strony polską kulturę i tradycję Amerykanom, a także samemu celebrować swoją Polskość.

Co myślicie o czymś takim? Jesteście zdziwieni tym, w jaki sposób odbywa się polski festiwal w USA? Mam nadzieję, że dzisiejszy wpis Wam się podobał :).

~ Julia

Komentarze